Dzisiaj recenzja produktu z mojej ulubionej części kosmetyczki. Misshę 4D prezentowałam Wam w styczniowym poście zakupowym. Od tej pory codziennie namiętnie jej używam i nie żałuję, że zdecydowałam się na jej kupno.
Maskary z serii The Style występują w dwóch wersjach - 3D oraz 4D, którą posiadam. Tusze różnią się kształtem szczoteczki. Wersja 3D podkręca i wydłuża rzęsy, natomiast 4D podkręca je i dodaje im objętości. Obie wersje dostępne są tylko w czarnym kolorze.
opis producenta:
Specjalna mieszanka wosków odżywia rzęsy i dodaje im objętości bez efektu sklejania. Poza tym woski wzmacniają rzęsy chroniąc je przed łamaniem i wypadaniem. Maskara nie podrażnia oczu.
Specjalna budowa szczoteczki sprawia, że tusz jest perfekcyjnie rozprowadzany od nasady rzęs podkręcając je i dodając objętości.
skład:
Opakowanie klasyczne dla tuszy - czarne i plastikowe. Na opakowaniu wszystkie napisy są nadrukowane, jednak nie ścierają się. Samemu opakowaniu nie mam nic do zarzucenia. Jest co prawda duże - długość opakowania to nieco ponad 13cm - ale bardzo wytrzymałe. Kilka razy spadło mi na podłogę, ale żadnego uszczerbku nie doznało. :)
Po otwarciu typowa dla azjatyckich tuszy szczoteczka, bynajmniej nie silikonowa. Długość samej szczoteczki - 2.5cm.
pojemność: 7g
cena: ₩ 3.300, ok. 10zł - wg oficjalnego sklepu Misshy; na ebay'u już od ok. $5
dostępność: sklep Misshy, GMarket, ebay
Niespodzianką był dla mnie sam tusz, ponieważ przyzwyczajona jestem do tuszy mokrych. A tutaj mamy tusz suchy. Dobra sprawa - maskara nie musi dojrzewać, a my już przy pierwszym użyciu nie musimy się bać o posklejane rzęsy itd.
Tusz to ładna, głeboka czerń. Utrzymuje się na rzęsach przez cały dzień nie tracąc na kolorze. Dobrze się do nich przyczepia. Szybko wysycha, więc jeśli chcemy nałożyć więcej niz jedną warstwę, lepiej robić to od razu. Mimo, że jest to suchy tusz po nałożeniu nie tworzy grudek. Konsystencje jest aksamitna, przez co łatwo operawać nim na rzęsach.
MISSHA The Style rzeczywiście jest odporna na działanie czynników wyższych, tj. opadów deszczu. ;) W ogóle sie nie rozmazuje.
A jak prezentuje się na rzęsach? Ano tak. :)
Do zmywania tego tusze używam albo olejku do demakijażu Innisfree, albo płyny micelarnego Biodermy. Olejek zmywa go bez żadnego ale. Z płynem musiałam popróbować i najlepszym rozwiązaniem okazało się przyciskanie namoczonego wacika, żeby najpierw rozpuścic tusz. Zanim tak go zmywałam, kilka razy go sobie rozmazałam i pojawił sie efekt cieniowania (zaznajomieni z manga wiedzą o czym mówię ;]).
Wg mnie jest to bardzo dobry tusz, niekosztujący majątku. Nie daje efektu teatralnych rzęs, ale jako tusz do użytku codziennego (m.in. do pracy) jest jak najbardziej. Jedną warstwą możemy stworzyć bardzo delikatny, naturalny makijaż, który podkreśli nam oko.
Uzywam tego tuszu już długo i nie zauważyłam (ani moi znajomi nie zauważyli) efektów ubocznych, czyli osłabienia rzęs, ich kruszenia się czy też wypadania.
I na koniec mała dygresja. :) Jakiś czas temu na bardzo popularnym blogu (którego nie mniej popularna autorka mieszka w Azji) pojawił się wpis o azjatyckich mas(z)karach. Dlaczego o nim wspominam? Otóż w/w autorka przejechała po nich niczym Rudy102 po poligonie. Ok, każdy ma inne odczucia na temat kosmetyków. W Jej akurat przypadku stosowania azjatyckich tuszy skończyło się nieprzyjemnie. Efektem było stwierdzenie (i o to mi chodziło nawiązując do Jej postu), że azjatyckie tusze to skończone zło na Ziemi, a przez ich używanie z pewnością wylecą nam rzęsy i że absolutnie mamy sobie wybić z głowy pomysł ich kupowania. No dobra, nie do końca pamiętam, czy wybijanie z głowy się w poście pojawiło, ale takie bylo ogólne przesłanie. I nie wiem co gorsze - bycie/zachowywanie się jak ciocia dobra rada, czy tony dziękczynnych i pochwalnych komentarzy dziękujących przed ustrzeżeniem zostania bezrzęsowymi dziewczętami.
No ale ja przecież nie mieszkam w Azji, a się bezczelnie czepiam. :) Albo jestem jakimś dziwadłem odpornym na wszelkie siejące spustoszenie kosmetyki (a powiem Wam w tajemnicy, że nie jestem ;]). Chodzi mi raczej o to, żeby zaznaczyc pewien problem. Fakt, że ktoś mieszka w Azji wcale nie oznacza, że zna się na 'tamtych' sprawach - a w tym przypadku kosmetykach - najlepiej. Bardzo możliwe, a nawet prawdopodobne, że autorca tamtego bloga nie służy któryś ze składników stosowanych w azjatyckich maskarach. Ale zamiast sprawdzić, lepiej wrzucić wszystko do jednego wora.
No popatrz, ja od tuszu Etude House też nie wyłysiałam i nie wyrosły mi czułki 8D
ReplyDeleteMoże trzeba jeszcze poczekać na efekty? ;P
DeleteNo ja po jej artykule też się zastanawiałam czy jestem nienormalna że mi jeszcze rzęsy nie wypadły :P Mam z Misshy inny tusz i też go lubię :)
ReplyDeleteDo mnie leci tusz Tony Moly, ale do tego z pewnością wrócę. :)
DeleteDla mnie 'normalan' to pojęcie względne. xD
Nie znam tej firmy
ReplyDeleteWg mnie każdy coś u siebie z Misshy znajdzie. :) Warto poszukać.
Delete^ dla siebie
DeleteHehe, po zużyciu Lioeli Carry Me Mascara i używaniu Lioele Up & Down wcale nie pozbawiłam się rzęs XD Później widziałam jej artykuł i stwierdziłam, ze chyba coś ze mną jest nie tak, skoro nic mi się nie stało :-) Fajnie wygląda na Twoich rzęsach - będę musiała się jej bliżej przyjrzeć :-)
ReplyDeleteMy odporne kobity jesteśmy - ot co. :] Ja jeszcze Lioele od Ciebie nie rozpakowałam. :)
DeleteNormalnie Wonder Woman XD
DeleteNo ciekawa jestem, jak się będzie u Ciebie sprawdzał :-)
cesto podczas koreanskich zakupow sie nad nim zastanawialam... teraz na pewno go klikne :)
ReplyDeleteWg mnie to bardzo dobry tusz na dzień. Warto samemu spróbować i wyrobić sobie opinię. :)
Delete